poniedziałek, 11 lipca 2016

Najście, czy zajście?




          
          Odwiedziła mnie ostatnio para świadków Jehowy. Normalnie ich widok działa na mnie, jak płachta na byka ( bo niby czemu mnie, katolika, nawracać ma chodząca po domach para sekciarzy), ale nie tym razem. Postanowiłam chwilę podyskutować i posłuchać, co mają do powiedzenia.
Już otwierając drzwi miałam swoisty ubaw, kiedy pierwszą rzeczą jaką zobaczyłam, był ich wielki, sztucznie utrzymywany na twarzy uśmiech. Poważnie, wyglądały, jak dwie laleczki z przyklejoną do twarzy maską jockera.  Starsza pani wyglądała, jakby zaraz miały jej pęknąć oczy, ten wyszczerz musiał sprawiać jej ból, ale ok, nie moja sprawa. Postanowiłam posłuchać, więc słucham, poza tym zżera mnie ciekawość, o co chodzi z tą transfuzją krwi i czemu jej zabraniają, więc do dzieła.
Standardowo wciskają mi swoją „strażnicę”, ale odmawiam przyjęcia i, zaczynają swoją ekspansję. Dzielnie bronię wejścia do domu stojąc w drzwiach, więc na nic ich starania, rozmawiamy w progu.
Panie (matka koło 45 lat i młodsza, koło 25, jak się później okazuje, córka) z radością na twarzach zaczynają mnie straszyć zbliżającą się Apokalipsą. O co chodzi? To ich cieszy, czy jak? Czemu wciąż się śmieją? Pytam więc, co chcą osiągnąć mówiąc mi o tym. Szybko wyjaśniają, że tylko nieliczni zostaną zbawieni i ich zadaniem jest informować o tym wszystkich ludzi i jak największą ich rzeszę, „zaciągnąć” do Jehowych. Pytam więc, dlaczego namawiają mnie do czegoś, co prawnie nie istnieje jako wiara. Dlaczego o Jehowych pisze się w książkach o sektach a nie o rodzajach wiary? Cisza.
Dyskutujemy dalej, tym razem pytam wreszcie, o tak frasującą mnie, transfuzję krwi i zakaz z nią w ich wierze istniejący. Młodsza kobieta przechodzi do ataku, doskonale przygotowana na moje pytanie, musi często padać (ależ jestem nieoryginalna). Pokazuje mi zakreślaczem zaznaczone zdanie w Piśmie świętym, zdanie, które  w żaden sposób nie tłumaczy ich podejścia, bo mówi jedynie (…) strzeżcie się krwi(…). Dalej więc drążę temat i chcę się dowiedzieć, jak doszli do takiego wniosku i kto interpretował ów sformułowanie. Przecież takie zdanie można interpretować na wiele sposobów. Dla mnie oznacza to, aby strzec się przelewania krwi, wojen, bójek, ale nijak się ma do ratowania życia. Pytam więc młodszą panią czy ma dzieci. Nie ma. Pytam starszą, mówi, że tak, że obok stoi jej córka. Więc bez namysłu wypalam – Czyli patrzyłaby pani na śmierć swojego dziecka i nie zgodziłaby się pani na podanie jej swojej krwi, w sytuacji zagrożenia życia? – Pada natychmiastowe i krótkie TAK. Szok. Patrzę na córkę, ale ta ani drgnie.  Pytam więc, czy nie jest w Biblii napisane, że należy przyjmować pomocną dłoń Pana, jeśli jest taka możliwość i, czy nie jest grzechem odtrącanie Jej. Odpowiadają, że tak, ale to nie dotyczy krwi – tu już brakowało uzasadnień, jakichkolwiek.
No dobra, myślę sobie, że mają „wyprane” umysły, ale decyduję się na kolejne pytanie. Jaką książkę panie ostatnio przeczytały? I co? I nic. Obie odpowiadają, że nie czytają nic prócz Pisma Św. O rany, czyż nie mówi się „strzeżcie się ludzi jednej książki”… Podaję im ten cytat, ale skoro nie czytają, to walę kolejne pytanie – Skąd czerpią wiedzę o świecie, ludziach i życiu? To kwestia wiary – pada szybka odpowiedź. No dobra, wiara, wiarą, ale przyszły mnie w końcu nawracać, to coś muszą o moim życiu, zachowaniu, mojej wierze – złej według nich, wiedzieć. Proszę więc o wyjaśnienie, dlaczego mówią o znakach o nadchodzącej Apokalipsie, skoro nakazują być ślepo wierni a nie szukać dowodów? Pytam i nic. Pytam więc o ich definicję wiary. Pani mówi znów o dowodach, które potwierdzają słuszność ich wiary. Powoli, myślę sobie, nie o to pytałam, tylko o wiarę, a ta powinna być oparta jedynie na WIERZE, tak? Więc? Jak to jest? Zwracam im uwagę na sprzeczność w ich wywodach, pani mota się w zeznaniach. Na koniec, dość długiej wizyty, panie ponownie próbują mi wcisnąć „strażnicę”, ale odmawiam ponownie i dziękuję za rozmowę, która umocniła mnie w mojej wierze katolickiej, niedoskonałej, ale nie tak porytej jak sekta Jehowych.
            Szczerze mówiąc, zrobiło mi się tych pań żal. Choć rozmowa przebiegała dość sympatycznie, wyraźnie czuć było nacisk z ich strony. Najbardziej w tym wszystkim irytujący był uśmiech, który był nieruchomy, kiedy panie poruszały ustami. Muszą mieć mocno spaczone umysły i są bardzo zamknięte na świat inny, niż ich sekta. Dlatego spójrzmy na nich trochę życzliwszym okiem. Wypełniają swoje zadanie i są biedni w tym co robią. No, i są na samym dole hierarchii sekty Jehowych, której  istnienia zresztą zaprzeczają.
            Wizyta pań była początkowo dla mnie najściem, ale po ich odejściu, pamiętam to już jedynie, jako małe zajście…..